Bóg w kościołach - recenzja
Jaki wpływ na człowieka ma religia? Jak oddziałuje na relacje rodzinne, procesy wewnętrzne, na postrzeganie siebie i świata? Co niesie ze sobą religijne dziedzictwo rodzinne i jak warunkuje życie jednostki oraz całych społeczności? Czy religia jest tym, co niesie ukojenie i spokój?
Książka budząca świadomość
Kto miałby więcej do powiedzenia w tym temacie niż człowiek, dla którego przez wiele lat Kościół "był ojczyzną". Misjonarz, filozof, terapeuta – Bert Hellinger – we właściwy dla siebie sposób łączy tematykę religii z koncepcjami stworzonej przez siebie terapii systemowej.
"Bóg w kościołach" to książka, która przewraca do góry nogami świat religijny. I choć trzęsie w posadach samymi dogmatami, to nie zostawia czytającego nad wyrwą po nich. Już we wstępie możemy przeczytać: "W swojej książce zabieram Czytelnika do wglądów i świadomości, które otwierają nam oczy i wprowadzają na drogę nieskrępowanej wolności". A to wszystko odbywa się w niezwykłym szacunku do odmienności poglądów, pozbawione oceny, kategoryczności czy nakazów. Autor stawia pytania, ale to czytelnik decyduje czy za nimi podążyć. I myślę, że wyrazem ogromnej miłości Berta Hellingera jest pozwolenie czytającemu, by wszedł w lekturę tak głęboko jak chce, może, potrzebuje. Ta pozycja wydawnicza nie jest manifestem, lecz może stanowić drogę do uwolnienia się z konkretnych schematów narzuconych człowiekowi przez Kościół.
Niepozorny format lektury może zwieść niejednego! Zdecydowanie nie jest to pozycja do szybkiego przeczytania od przysłowiowej deski do deski. I choć treść niezwykle wciąga, to wymaga chwili refleksji nad zawartymi w książce słowami. Łączenie przez autora teoretycznych koncepcji z praktycznymi przykładami pomaga w pełniejszym zrozumieniu omawianych zagadnień.
Hellinger porusza wiele fundamentalnych elementów wiary i pokazuje ich odzwierciedlenie w życiu codziennym, a zarazem dostarcza czytelnikowi narzędzi do głębszego zrozumienia wpływu religijnych przekonań na postawy.
Nieco drżącymi palcami stukam w klawiaturę. Ważę każde słowo. I wciąż kołacze mi w głowie obawa, czy mój odbiór lektury jest właściwy? Czy nic nie upraszczam? Nie nadaję innego sensu niż przewidziany? Czy skupiam się na tym, co najbardziej istotne? Lecz za chwilę przychodzi spokój i wracają słowa samego autora: "składam tę książkę na ręce Czytelnika" i naprawdę czuję, że mogę zanurzyć się w treści tak głęboko, jak potrzebuję i umiem. Ktoś inny zrobi to na własny sposób. Bo każdy odnajdzie wątki, które będą mu wyjątkowo bliskie.
Zniewoleni doktryną
Czy tylko Bert Hellinger doszukał się niespójności w tym, co stanowi fundament wiary Kościoła Katolickiego? Oczywiście, że nie, ale by zrozumieć, dlaczego wiele spraw w Kościele przyjmuje się bezdyskusyjnie, należy powrócić do podstaw. A podstawą jest doktryna! "Kościół jest spajany przez wiążącą doktrynę. To znaczy, że jest spajany przez określone zdania, na które musi się zgodzić każdy, kto chce przynależeć do Kościoła". Wszystko albo nic. Nawet w sprawach, które wzajemnie się wykluczają, stoją względem siebie w opozycji. Jeśli chcesz należeć do wspólnoty, przyjmij to. Nie pytaj, nie dociekaj, nie dziw się. Przyjmij! Poczucie winy, kult cierpienia, dążenie do czystości sumienia, które w rezultacie jak pisze Hellinger prowadzi do odrzucenia kogoś. "Każde odrzucenie ma źródło w czystości sumienia. Ten, kto kogoś odrzuca, powołuje się na głos swojego sumienia, na swojego Boga". Boga, który jest miłością nieskończoną.
Czy Nieskończona Miłość chciałaby odrzucenia kogokolwiek? Czy potrzebuje ofiary z własnego Syna dla przejednania? Każda msza święta jest powtórnym składaniem ofiary i powtórną próbą wkupienia się ludzi w łaski nieskończonej miłości Boga oraz próbą zmazania swoich win. Poczucie winy i stała potrzeba odpokutowania jest bardzo silnie zakorzeniona w ludziach. Dorastamy w tym poczuciu, bo pozwala ono poskramiać dzieci. Trzymać je w ryzach.
Bycie w ciągłej gotowości i stałej potrzebie udowadniania, że zasługuje się na miłość Boga, powoduje niewyobrażalną presję. Wciska człowieka w tryb walki, ale i ciągłej opozycji, dzielenia świata na dobry i zły, ten miły Bogu oraz ten, który jest Mu obrazą. Stąd wieki nawracania siłą, rozlewu krwi w imię miłości Stwórcy i przekonanie, że zło czynione drugiemu człowiekowi jako dowód wiary jest miłym Bogu. Tak bardzo potrzebujemy zasłużyć na uwagę Ojca Niebieskiego.
W to poczucie winy i potrzebę pokuty Kościół wpisuje nawet maleńkie dzieci. To dlatego są chrzczone — by zmyć z nich grzech pierworodny. Jakby to było, gdybyśmy uchronili je przed ciężarem poczucia niższości i samokaraniem? Gdyby nie musiały powtarzać "moja wina, moja wina..." Czy jako ludzie przestalibyśmy dźwigać na własnych barkach nie swoje ciężary?
Gdy wyciszamy głosy Boga pełne roszczeń, uspokajamy się. "Doświadczamy siebie w głębokiej harmonii ze wszystkim, co jest". Idziemy przez życie ze zgodą na siebie takimi, jacy jesteśmy, z otaczającym światem, z drugim człowiekiem. Rodzi się wtedy wolność, ale i miłość. Bo nie trzeba już walczyć w imię wyższego dobra. Przestajemy się bać wiecznego potępienia.
Religia strachu
Nie ma silniejszego narzędzia kontroli nad człowiekiem niż strach. Lęk przed strąceniem w czeluści piekła jest tak duży, że wierzący zrobi naprawdę wiele, by się to nie wydarzyło. Jest gotów wyrzec się swoich naturalnych potrzeb, a ciało traktować jako narzędzie grzechu.
Jak to się stało, że twórczy akt jedności, który łącząc kobietę i mężczyznę daje nowe życie, jest traktowany jako grzech? Dlaczego poznanie różnicy między dobrem a złem, przy równoczesnym dostrzeżeniu własnej nagości przez pierwszych ludzi, jest przyczyną wypędzenia ich z raju? "Rozpoznali w sobie kobietę i mężczyznę. Jaki jest tego skutek? Rozpoznali się w taki sposób, że kobieta zaszła w ciążę z mężczyzną. Stali się twórczy i tym samym równi twórczej sile sprawczej". Czy obfitość płynąca z ludzkich ciał nie jest tym, do czego człowiek został powołany? A jeśli został powołany, to czemu stanowi to grzech? Czemu tak wielkiej kontroli poddawany jest ten element życia? I dlaczego wierzącym nie wolno podważać zasadności tych twierdzeń?
Powyższe wątki są zaledwie ułamkiem tego, czym dzieli się autor. W moim osobistym odczuciu zajrzenie do tej książki wymaga odwagi. Bert Hellinger nikogo do niczego nie namawia, nie nakłania, niczego nie nakazuje, lecz trudno pozostać obojętnym wobec argumentów, które przytacza.
Agata Czmielewska, autorka bloga www.wmojejszafie.pl
BÓG W KOŚCIOŁACH
Bert Hellinger
"W swojej pracy, w której musiałem się zajmować cierpieniem wielu ludzi i jego przyczynami, widziałem przede wszystkim, z jakich ukrytych źródeł czerpie ono pożywkę. Mogłem się przyglądać, jakie drogi prowadziły wielu ludzi od uwikłania w pochodzenie tego cierpienia do innej wolności. Te drogi wymagały pożegnania z Kościołem, z jego obietnicami i groźbami. W mojej książce zabieram czytelnika do wglądów i świadomości, która otwiera nam oczy i wprowadza na drogę nieskrępowanej wolności." - Autor