Duchowe oświecenie. Cholernie osobliwe - recenzja
Na pewnym etapie życia (i tzw. ścieżki duchowej) zapragnęłam przeczytać jakąś książkę o oświeceniu. Tak po prostu, żeby zobaczyć jak ktoś tłumaczy tę koncepcję.
Oczywiście byłam już po lekturach wielu nauczycieli, mistrzów, guru, zarówno wschodnich, jak i zachodnich. Po moich studiach filozoficznych, psychologicznych i innych… oraz po treningu z psychologii buddyjskiej. Po wielu doświadczeniach życiowych, zawodowych i tzw. duchowych. Czyli nie byłam ani pustą filiżanką (zgodnie z metaforą, że tylko puste naczynie może przyjąć nową wiedzę), ani niezapisaną, czystą kartą. Oczywiście! Nikt z nas nie jest.
Książka Jeda McKenny, na którą trafiłam w zaprzyjaźnionym Wydawnictwie Virgo to „Duchowe oświecenie. Cholernie osobliwe” (tytuł jest zarazem cytatem z książki).
Właśnie dla takich jak my – przesyconych treściami duchowymi i psychologicznymi - ta książka jest najcenniejsza. O ile zechcemy się na treści w niej zawarte otworzyć.
To jednak oświecony czy nie oświecony?
Przyznam, że osoba, która od pierwszych stron bez skrępowania pisze o sobie, iż jest oświecona wzbudziła mój sceptycyzm. I w tym sceptycznym duchu przebrnęłam przez całość. Przebrnęłam gdyż nie jest to książka, którą mogłabym lub chciałabym przeczytać za jednym zamachem. Nie, musiałam ją odkładać, odpoczywać, a potem wracać.
Po zakończeniu lektury mam wrażenie, że jej niejednoznaczność uwiodła mnie i oczarowała. Do końca nie wiedziałam czy uwierzę Jedowi w jego oświecenie.
Cały czas tego nie wiem, ale z pewnością ujął mnie on swoją autentycznością. Więc może jednak?
Prawda jest tylko jedna
Skoro sam Jed mówi o tym, że nazwa oświecenie jest zwodząca i że woli używać określenia „urzeczywistnienie prawdy”. A prawda jest tylko jedna. I tylko jednostka może ją urzeczywistnić. Nie potrzeba żadnych guru, żadnych religii, ani duchowych ścieżek, żadnych książek, koncepcji, ani systemów. Najważniejszym pytaniem, jakie mamy sobie zadawać cały czas to pytanie o prawdę. I nie możemy się zatrzymywać w żadnym miejscu (czyli np. jestem już oświecona i nie mam nic więcej do zrobienia?). Jedynym drogowskazem na tej drodze bez drogi (czyli na szlaku, który wytyczamy sami), według Jeda, jest „dalej”.
Tak więc, skoro Jed odnalazł i urzeczywistnił prawdę, stając się tą prawdą lub odkrywając, że nią jest to może faktycznie jest oświecony?
Jednak ciągle brzmi w moim umyśle zdanie jednego z buddyjskich nauczycieli, iż oświecony nigdy nie mówi o sobie w ten sposób. I nie chodzi o to, że rzekł to mędrzec tradycji, którą cenię. Ale dlatego, że pobrzmiewa mi w tym jakaś prawdziwa nuta.
I to zdanie pozwala mi zachować chłodny dystans mimo całej sympatii do Jeda.
Jest w tej książce, która w dużym stopniu składa się z dialogów z tzw. uczniami, sporo o śmierci ego. Jed idzie jeszcze dalej: całe nasze ja i jego świat musi umrzeć.
Nie jest to oczywiście nowy pomysł. Stoi za nim długa i obfita tradycja buddyjskiej myśli.
Mówiąc najprościej (i używając koncepcji chrześcijańskiej): kto chce iść za mną, musi porzucić wszystko.
Według mnie największym atutem tej książki jest jasne wyłożenie, że to, czego szuka większość osób na duchowych ścieżkach to nie oświecenie.
Oświecenie czy stan błogości, nieustającego odlotu?
Oświecenie czy urzeczywistnienie prawdy jest mylone ze stanem błogości, dobrostanu, spokoju, szczęścia czy nieustannego odlotu. Gdyby duchowi adepci dowiedzieli się czym jest oświecenie (tak naprawdę) – wcale nie chcieliby do niego dążyć.
A przy okazji, nie da się do niego dążyć, wypraktykować, zdobyć żadną zasługą.
Ono się po prostu przydarza. Zazwyczaj wtedy, gdy jesteśmy gotowi.
Gdy pozamykaliśmy za sobą już większość drzwi i nasz umysł nie jest pętany programami, przekonaniami, koncepcjami, a serce wolne jest od dramatów i porywów emocji. Odpuściliśmy nasze przywiązania i ich obiekty. Wyrzekliśmy się świata.
W sensie absolutnym, bo w sensie relatywnym nadal mamy dom, auto, konto bankowe, rodzinę etc….
Rozróżnienie między poziomem absolutnym, a relatywnym (o czym akurat Jed nie pisze) wydaje się być w tym kontekście pomocne. Poziom absolutny to kompletnie inna rzeczywistość nasze aspiracje, kierunek, „głębszy” poziom; relatywny zaś to nasza codzienność. Żyjemy w obu tych sferach. Jednak nie powinniśmy ich mylić.
Tak więc umieranie naszego ja nie jest umieraniem w sensie relatywnym, ale absolutnym. Pozostawienie wszystkiego de facto nie jest pozostawianiem niczego innego niż naszego przywiązania do rzeczy i osób. Tak to rozumiem. Może błędnie.
Jak się okazuje na końcu, książka (a właściwie trylogia) stanowi dzieło życia Jeda. Według niego wszystko inne prowadziło do jej/ich napisania. Książka wyznacza też koniec jego nauczania, gdyż wszystko, co chciał przekazać w niej (nich) zawarł.
Cóż za nieoczekiwany zwrot akcji! Tego się nie spodziewałam.
Szczerość ponad wszystko
To, co prawdziwe i soczyste to właśnie sam Jed i jego szczerość z sobą samym i z czytelnikiem. Opowiada o luksusie w swoim domu i luksusie czasu wolnego, w którym oddaje się przyjemnościom typu wycieczki rowerowe czy skoki ze spadochronu. Pokazuje siebie jako zwyczajnego faceta. I to się udaje. Tu Jed mnie przekonuje. Jestem z nim i czuję sympatię.
Przekonuje mnie też jego dbałość o uczniów i szczera chęć, by pomóc im w przebudzeniu. Jest ludzki w swoim wewnętrznym monologu, w którym złości się, nudzi i irytuje na konceptualne przeładowanie, pogmatwanie i pogubienie osób, które przebywają na jego ranczu (które jest czymś w rodzaju domu nauczania czy świeckiego aszramu).
Ego w szatach oświecenia
Za każdym jednak razem, gdy mówi o sobie w mniej więcej taki sposób: „jestem oświecony i nikt mnie nie zrozumie, no może inni oświeceni, ale ich jest zaledwie malutka garstka na całym świecie”. Tego nie kupuję. Być może mój umysł ma tu jakąś blokadę, a może po prostu zbyt mocno pachnie to ego ubierającym się w szaty oświecenia.
Pomimo, że tego aspektu od Jeda nie biorę to i tak uważam, że książka jest dobra: pobudza do myślenia, weryfikuje pewne poglądy, zmusza do przyjrzenia się sobie i swoim ideałom / celom / ścieżce, do zadania sobie pytań i udzielenia szczerych odpowiedzi. Jest świadectwem szukania prawdy. W tym jej wartość.
Nie jest to pozycja dla każdego, ale jeśli kogoś przyciąga zestawienie słów „oświecenie” i „cholernie” ….to trafiliście dobrze. Jed jest naprawdę sprawny w dekonstruowaniu miłej i błogiej duchowości (czy takich jej wizji). Pozornie pokazuje drogę na skróty, ale dowiadujemy się, że tak naprawdę nie ma takiej drogi, bo pod koniec książki sam wyznaje ile musiał przejść, by móc doświadczyć prawdy i ją urzeczywistnić.
Jednym zdaniem: to zdecydowanie najciekawsza, najbardziej niejednoznaczna książka, jaką zdarzyło mi się recenzować w ciągu ostatnich paru lat?
Barbara Tyboń – psychoterapeutka, wykładowczyni, autorka, mentorka/coach, trenerka uważności i współczucia
DUCHOWE OŚWIECENIE
Cholernie osobliwe
Jed McKenna
Wielu ludzi spędza lata na medytacji i praktyce duchowej bez osiągnięcia pełnego przebudzenia. Uważają, iż to dlatego, że nie przekroczyli jeszcze linii mety, ale prawdziwym powodem jest to, że wciąż nie przekroczyli linii startu... Pierwsza część trylogii Jeda McKenny to lektura obowiązkowa dla każdego, kto podąża duchową ścieżką.