Dziecko niezależne - od kuchni
Pamiętam ten dzień – pierwszy przejaw samodzielności mojego synka. Poprzedniego dnia bylismy na dużym targu owocowym i przywieźliśmy skrzynkę jabłek, gruszek i śliwek na jesienne przetwory. Syn miał dwa lata, jeszcze nie mówił.
Tego dnia wyjątkowo nie budził nas, nie domagał się natychmiastowego wstania, ale nietypowo sam wyszedł z łóżka, odwiedził toaletę, a następnie z szafki wyjął tarkę, ze skrzynki jabłko, starł je mniej więcej do połowy i zjadł. Pamiętam, że pomyślałam wtedy, że nie zginie.
Wpuścić dziecko do kuchni...
Pamiętam ten dzień, przejaw niezależności, gdy leżałam w łóżku z gorączką, mąż był na służbowym wyjeździe i zapytałam zupełnie od czapy: a może zrobisz obiad? Syn miał 5 lat. Powiedział, że bardzo chętnie i zabrał się do roboty. Obrał warzywa, pokroił, do garnka nalał wodę, podpalił gaz, nałożył garnek do gotowania na parze, zmniejszył gaz i wyłączył, gdy zasugerowałam, że to pewnie już. Na drugi dzień zrobił kolację. Kolacja to żadna sztuka, ale tym razem chleb był w jednym kawałku i kromki należało pokroić samemu. Były równe.
Pamiętam, że pomyślałam wtedy, że jest troskliwy i że warto było wpuszczać go do kuchni.
Pamiętam, kiedy zaczęłam wpuszczać go do tej kuchni – miał mniej więcej rok. Jeszcze nie chodził, ale pewnie stał. Wspinał się na stołek i asystował. Czasem coś potrącił, czasem podał. Czasem strącił, czasem rozlał. Z czasem zaczął wrzucać do garnka, podawać, odbierać.
Ostrożne zabawy
Pamiętam, że gdy miał jakieś półtora roku, zaczęłam mu dawać trzy narzędzia – tarkę, na której najpierw próbował ścierać, a potem ścierał jabłka czy marchewki, obieraczkę do warzyw, którą obierał marchewki (kładł je na blacie i żłobił w jednym miejscu, dopóki nie obróciłam marchewki) oraz zwykły nóż (taki od widelca), którym na desce kroił np. liście mięty. Uwielbiał to zajęcie!Pamiętam, że w kuchni czuł się doceniony, spełniony, a gdy nauczył się mówić, opowiadał wszystkim, że gdy dorośnie, zostanie kucharzem.
Pamiętam, że duży kuchenny nóż do krojenia zaczęłam mu dawać, gdy miał jakieś 3 lata. Długo wyłącznie pod moim ścisłym nadzorem, kroiliśmy razem, prowadziłam mu rękę, pomagałam z twardszymi warzywami, on pomagał mi z chlebem i świetnie się uzupełnialiśmy. Pierwsze skaleczenie? Tak, przypominam sobie, miał 4 lata, kroił samodzielnie warzywa na sałatkę „cioci” i nie chciał pokazać skaleczonego palca. Palec się szybko zagoił. Pamiętam, że pomyślałam sobie, że właśnie odebrał bardzo ważną lekcję – noże są ostre i ranią.
Kuchenne emocje
Zastanawiam się, czy jest coś takiego, jak „odpowiedni moment”, by zacząć dziecko wpuszczać do kuchni. Czy kiedy mamy zechcą, by ich dzieci – tak córki, jak synowie – zaczęły im pomagać w gotowaniu, to te dzieci będą w ogóle miały na to ochotę? Czy zainspirowane lego będą chciały angażować się w jakieś marchewki?
W kuchni toczy się życie. Począwszy od troski o jakość życia –o jakość jedzenia, o zdrowie, poprzez ciepłą atmosferę, budowanie relacji i „stada”, skończywszy na wspólnym jedzeniu. To wszystko może się dziać przy ich udziale dzieci, z ich aktywnym wsparciem. Mimochodem nauczą się, czym jest wspólnota, rodzina i zdrowe odżywianie.
Przy okazji rozwiną zdolności motoryczne, które przecież tak dobrze wpływają na ich mózgi. A wspólne jedzenie co najmniej jednego posiłku dziennie sprawia, że szansa na to, że zejdą na ścieżkę przestępczości, jak pokazują badania naukowe, spada niemal do zera.
Nie zawsze się chce...
Czy może być więcej argumentów za? Nie zawsze mi się chciało. Nieraz się śpieszyłam i tłumaczyłam: ja dziś sama. Nieraz syn był rozczarowany, że nie poczekałam na niego. Bywał też zupełnie niezainteresowany tym, co robię w kuchni i nie miał ochoty się zainteresować. Nawet czasami się z tego cieszyłam. Cieszę się jednak, że tyle razy zaprosiłam go do współpracy, mimo wszystko.
Pamiętam, że pomyślałam, że wystarczy trochę dobrej woli i cierpliwości na początku, bo czym skorupkę nasączymy, gdy jest młoda, to nam potem odda w potrzebie.
Emilia Kulpa-Nowak - jestem certyfikowaną trenerką NVC (Porozumienia bez Przemocy), coachem i mamą dwóch cudownych nauczycieli, którzy zaprowadzili mnie do niezwykłego świata komunikacji, emocji, potrzeb i porozumienia. Pomagam rodzicom, parom i każdemu, kto tego chce - wprowadzać do swojego życia więcej przestrzeni, porozumienia i jasności oraz budować relacje oparte na zaufaniu, współpracy i zrozumieniu. Robię to poprzez warsztaty, konsultacje indywidualne i kursy on-line m.in. na temat poczucia własnej wartości, złości, wstydu i rozwoju osobistego w zgodzie z ideą Porozumienia bez Przemocy. W moim kursie "Latawiec czy ptak?" wzięło udział już ponad 10 000 rodziców gotowych do wspierania swoich dzieci w rozwijaniu zdrowego poczucia własnej wartości. Tworzę platformę szkoleń NVCLab.pl - Laboratorium Porozumienia bez Przemocy oraz od ponad 3 lat szkolę i piszę dla wydawnictwa Virgo.