Ja również jestem mamą
Są książki, po które sięgam z dozą obawy. Głowa tworzy własne, raczej przygnębiające niż budzące radosną ciekawość scenariusze: co odkryję, gdy przemierzę próg strony tytułowej? W przypadku lektury "Też jestem mamą" Karoliny Staszak dokładnie tak było. Lecz nauczona swym własnym doświadczeniem wiem, że tam, gdzie obawy, kryje się paląca potrzeba zagłębienia w temat. Wygodnie jest poruszać się po przewidywalnych przestrzeniach i dotykać czuciem tylko tego, co już oswojone. Ale w obszarze, gdzie gości wewnętrzne rozedrganie, jest skarbnica pełnego doświadczania. Zdecydowałam! Pora ruszyć w głębiny!
Strach przed cudzą laurką
Jak już wspomniałam, długo opierałam się przed książką "Też jestem mamą" z obawy. Różowa okładka – czyli będzie lukrowo i pięknie? Nie chciałam zaglądać do cudzych laurek, bo noszę w sobie ranę bycia niewystarczająco dobrą w tym temacie. Bo wczesne macierzyństwo mówiąc kolokwialnie, zmiotło mnie z planszy. Miałam poczucie, że tylko mnie. Inne kobiety sobie radzą. Uśmiechnięte pchają przed sobą wózki. A ja byłam tak wykończona, że raz zdarzyło mi się zasnąć na ławce przed blokiem.
W akompaniamencie strachu zanurkowałam w kolejne strony. "Połóg, czyli strach, beznadzieja, osamotnienie i bezkres miłości" – obracam w głowie te słowa. Błagam, Karolino, napisz jeszcze o poczuciu winy! Że w obliczu tego bezkresu miłości czuje się to wszystko – tę niemoc! Nie mój głos, ale dobiegający z mojego wnętrza, krzyczał wtedy: sama tego chciałaś, więc jakim prawem pozwalasz sobie na przeżywanie i nazywanie trudu wydarzającego się?! Ty niewdzięcznico! Bezkres miłości a ty o trudach?!
Dużo wtedy płakałam, bo przyzwyczajona do sprawowania kontroli czułam, że świat i życie wymykają mi się z rąk. Że pomimo chęci na wczesnym etapie macierzyństwa nie da się zaplanować dnia. Z drugiej strony wszystko, absolutnie wszystko chciałam zrobić sama. By nie słuchać, że jestem niepozbierana, nieogarnięta, że sobie nie radzę. Tak bardzo chciałam być silna i za wszelką cenę udowodnić światu, że życie płynie tak samo, jak przed narodzinami dziecka. Szaleństwo w czystej postaci! Nie płynęło. To była rwąca rzeka pełna niespodziewanych zwrotów, której dno usłane było nieznanym niebezpieczeństwem.
Nie tylko ja tak mam
Odetchnęłam z ulgą. Autorka też dźwigała na swoich ramionach trud. I nie chodzi o to, że fakt cudzego ciężaru jest krzepiący, (choć z drugiej strony... chyba trochę jest), ale że doświadczana przeze mnie niemoc nie jest wynaturzeniem, jest integralnym elementem uczenia się siebie w obliczu nowego życia.
Pochylona nad stronicami książki mówię na głos, gdzie byłaś Karolino Staszak, gdy rodziłam się jako matka?! Wtedy potrzebowałam to usłyszeć! A za chwilę uśmiecham się sama do siebie. Bo gdy przeżywałam dokładnie to, co przeżywałam, nie miałam w sobie przestrzeni na łagodną wyrozumiałość względem siebie, płynącą od innych. Byłam w amoku. I dopiero teraz rodzi się we mnie zgoda na ten fakt. Potrzebowałam tego doświadczenia i podświadomie dałam sobie na nie przyzwolenie. Ale dziś z wdzięcznością przytulam do serca czytaną treść. Dziś potrzebuję ukoić tamtą siebie, która tak wiele doświadczyła, bym ja teraz miała w sobie miejsce na przyjrzenie się sprawie z bliska.
"Tak – byłam całym światem dla syna, jego miłością, tęsknotą, radością, ukojeniem. I przy tym wszystkim nie byłam sobą. Zostałam matką na tysiąc procent. Taką, która się zatraciła, zapadła i zniknęła jako kobieta (...)" i upadłam pod naporem tego doświadczenia – chciałabym dopisać do słów autorki. Bo ten fragment jest także o mnie. I rodzi się we mnie jakaś czułość, gdy patrzę na ten fakt upadku nie z perspektywy jednej pary oczu, ale jako obraz także cudzego doświadczania wczesnego macierzyństwa. Po raz kolejny nie czuję, że tylko ja nie dałam rady. Chyba nawet nie traktuję już tego w kategorii porażki, ale jako element drogi, którą wiele mam przemierza, bez świadomości, że w tym samym czasie, podobną jak nie identyczną podróż odbywa wiele kobiet.
Wiele perspektyw
Wczesne macierzyństwo jest bardzo trudnym doświadczeniem. I oczywiście ten trud może mieć wiele oblicz, różne wymiary i głębokości. Nie chodzi tu o to, by się licytować, czyje początki zasługują na miano ekstremalnych, a czyje nie. Chodzi o to uczucie bycia pochłoniętą miłością symbiotyczną. Bycie wszystkim dla nowo narodzonego dziecka. I wydarza się to (chyba) każdej mamie. Tej, która pragnęła oraz tej, która za sprawą okoliczności przyjęła na siebie rolę matki.
"W tej książce opisuję swoje doświadczenia, to, jak ja stałam się mamą, co mnie w macierzyństwie przytłoczyło, co uszczęśliwiło, jak daleko zaszłam dzięki niemu, gdzie poczyniłam ogromne postępy, a gdzie zawiodłam po całości. To tylko i aż moje doświadczenie. Inna mama będzie miała zupełnie inne." Czytam ten fragment już czwarty raz i chwyta mnie za serce w dwojaki sposób. Pierwszy w formie zaskoczenia i podziwu nad odwagą autorki. Bo trzeba przyznać, że ogromnej pracy i wewnętrznego ułożenia się z sobą sama wymaga napisanie w książce o tym, że zawiodło się w niektórych sprawach po całości. Przyjąć ten fakt jako element życia, coś oczywistego. Że czasem i tak bywa.
Jest jeszcze drugi wymiar głębi tego fragmentu. Narracja z perspektywy "ja" z przestrzenią dla odmiennych doświadczeń każdej mamy. Taka jest moja droga, a ty masz prawo mieć inaczej. Wewnętrzne i zewnętrzne przyzwolenie na własne odczuwanie jest dla mnie wyrazem najgłębszej miłości względem człowieka.
To nie jest poradnik o tym, jak być najlepszą mamą świata. To dziennik z podróży do stawania twarzą ku pełni. I choć mam poważne obawy czy sześć lat temu, gdy stawałam się mamą, miałabym gotowość na ciepło bijące z tej książki, wiem, że dziś gdy mamina rzeczywistość nie raz zaskakuje mnie swym nieprzewidywalnym wymiarem, dobrze jest mieć w zanadrzu opowieść o czyimś wrastaniu w rolę mamy z jednoczesnym wzrastaniem. Bez lukru, w czułej prawdzie.
Agata Czmielewska
www.wmojejszafie.pl
Książka o matkowaniu bez lukru i cukru za to z całym wszechświatem miłości.
Autorka zaprasza zwłaszcza czytelniczki do przygody, w której główną bohaterką jest MAMA. Opowiada o blaskach i cieniach macierzyństwa. Wspomina swoje zatracenie się jako matka, ale także odnalezienie swojego JA.