Opowieść o duchowości - David R. Hawkins

W 1939 byłem roznosicielem gazet na 30-kilometrowej trasie na wsi w Wisconsin. Pewnej ciemnej zimowej nocy, wiele kilometrów od domu, przy dwudziestostopniowym mrozie złapała mnie zamieć śnieżna. Mój rower przewrócił się na lodzie, a ostry wiatr rozwiał gazety po pokrytym lodem i zaśnieżonym polu. Płakałem z załamania i wyczerpania, moje ubrania zamarzły. Aby schować się przed wiatrem, przedostałem się przez zamarzniętą wysoką zaspę śnieżną, wykopałem sobie w niej jamę i wpełzłem do niej. Wkrótce dreszcze ustały i poczułem rozkoszne ciepło i niedający się opisać spokój. Przenikały mnie bezkresne światło i miłość, czułem, że ja także nimi jestem. Stałem się nieświadomy swojego fizycznego ciała i otoczenia, w miarę jak moja świadomość zespalała się z tą wszechogarniającą Iluminacją. Mój umysł zamilkł, potok myśli się zatrzymał. Nieskończona Obecność była wszystkim, co wtedy było i mogło być, poza czasem czy opisem. Po upływie tego czasu, który trwał wieczność, moja świadomość powróciła, poczułem, jak ktoś szarpie mnie za kolano i zobaczyłem zatroskaną twarz mojego ojca. 

Bardzo nie chciałem powracać do ciała i wszystkiego, co się z tym powrotem wiązało, ale szczerze kochałem ojca i z powodu jego cierpienia wybrałem powrót. Duch odżywił i reaktywował ciało. Współczułem ojcu, że tak się musiał bać o moje życie, aczkolwiek to, że mógłbym umrzeć, jednocześnie wydawało mi się absurdem. Nie rozmawiałem z nikim o tym moim przeżyciu. Nie miałem do czego go odnieść, by w tamtym czasie je opisać. Nigdy nie słyszałem o duchowych doświadczeniach innych niż te opisane w żywotach świętych. Jednak po tym doświadczeniu zacząłem uważać rzeczywistość tego świata za jedynie tymczasową, tradycyjne nauki religijne straciły swoją wagę i, paradoksalnie, stałem się agnostykiem. W porównaniu z Boskim Światłem, które oświetliło całe istnienie, Bóg z tradycyjnej religii wypadał faktycznie szaro. W ten sposób religię zastąpiła u mnie duchowość – pisze Hawkins we wstępie do „Doświadczania rzeczywistości” i dodaje:

Podczas drugiej wojny światowej często ocierałem się o śmierć, jednak nie bałem się. Czułem się tak, jakby śmierć straciła swoją autentyczność. Po zakończeniu wojny, zafascynowany złożonością umysłu, zapragnąłem studiować psychiatrię i dostałem się na studia medyczne. Mój nauczyciel psychoanalityk, profesor na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku, również był agnostykiem, obydwaj byliśmy sceptycznie nastawieni do religii. Analizy szły dobrze, tak jak moja kariera zawodowa, zacząłem odnosić sukcesy. Jednak nie było mi dane wieść spokojnego życia zawodowego. Zapadłem na postępującą śmiertelną chorobę, która nie reagowała na żadne dostępne metody leczenia. W wieku trzydziestu ośmiu lat stanąłem w obliczu śmierci i wiedziałem, że umrę. Nie obchodziło mnie ciało, ale mój umysł był w stanie skrajnej udręki i rozpaczy. Gdy nadszedł ostateczny moment, przebiegła mi przez głowę myśl: „A jeśli Bóg istnieje”? Poprosiłem więc w modlitwie: „Jeżeli Bóg istnieje, proszę go, aby teraz mi pomógł”. Poddałem się Bogu, czymkolwiek on był, i straciłem przytomność. 

Kiedy się obudziłem, okazało się, że zaszła tak potężna transformacja, że oniemiałem z zachwytu. Osoba, jaką kiedyś byłem, już nie istniała. Nie istniała osobowa jaźń ani ego, tylko Nieskończona Obecność o tak nieograniczonej mocy, że była wszystkim, co istniało. Ta Obecność zastąpiła to, co było „mną”, a moje ciało i jego działanie były kontrolowane jedynie przez nieskończoną wolę Obecności. Świat został oświecony jasnością nieskończonej Jedności wyrażającej się we wszystkich rzeczach, w których dostrzegłem nieskończone piękno i doskonałość. Życie płynęło dalej, a ten stan spokoju się utrzymywał. 

Nie miałem swojej osobowej woli, fizyczne ciało zajęło się swoimi sprawami pod kierunkiem nieskończenie potężnej, ale niezwykle delikatnej woli Obecności. W takim stanie nie czułem potrzeby myślenia o czymkolwiek. Było oczywiste, co jest prawdą; żadna konceptualizacja nie była ani potrzebna, ani możliwa. W tym samym czasie mój układ nerwowy był skrajnie nadwyrężony, tak jakby przepływało przez niego więcej energii, niż jego obwody mogły znieść. Nie mogłem sprawnie funkcjonować w świecie. Razem ze strachem i niepokojem zniknęły wszystkie zwykłe motywacje. Nie było czego szukać, wszystko było doskonałe. Sława, sukces, pieniądze były bez znaczenia. Przyjaciele nalegali, abym myślał pragmatycznie i wrócił do pracy, ale ja nie miałem już do tego motywacji. Jednakże odkryłem, że potrafię postrzegać rzeczywistość, która leży u podstaw ludzkich osobowości, początek zaburzeń emocjonalnych leżał w przekonaniu, że „byli” swoimi osobowościami. I tak też sama z siebie moja praktyka kliniczna została wznowiona i stała się naprawdę wielka. 

Ludzie przybywali z całych Stanów Zjednoczonych. Miałem dwa tysiące pacjentów ambulatoryjnych, wymagało to zatrudnienia ponad pięćdziesięciu terapeutów i innych pracowników, dwudziestu pięciu biur, laboratoriów badawczych i encefalografów. Leczyłem tysiąc nowych pacjentów rocznie. Oprócz tego zapraszano mnie do programów radiowych i telewizyjnych. W 1973 roku opisałem wykonywaną przez siebie pracę w książce Orthomolecular Psychiatry. Ta książka, wydana dwadzieścia lat przed swoim czasem, wywołała spore poruszenie. Stan moich nerwów powoli się poprawiał, pojawiło się też coś nowego. Było to słodkie, rozkoszne pasmo energii, które stale przepływało wzdłuż mojego kręgosłupa w stronę mózgu, gdzie wywoływało intensywne uczucie nieustannej przyjemności. 

Wszystko w moim życiu działo się na zasadzie synchroniczności, rozwijając się w doskonałej harmonii, a zdarzenia nadprzyrodzone były na porządku dziennym. Źródłem tego, co świat nazywał cudami, była Obecność, a nie moja osobowa jaźń. To, co pozostało z osobowego „mnie”, to tylko świadek tych zjawisk. Większe Ja, głębsze niż moje osobowe Ja czy moje myśli, determinowało wszystko, co się działo. 

Stany, których doświadczałem, były już opisywane, zacząłem więc zgłębiać nauki duchowe, między innymi nauczanie Buddy i oświeconych mędrców, jak Huang Po, czy bardziej współczesnych nauczycieli, takich jak Ramana Maharishi i Nisargadatta Maharaj. Tym samym utwierdziłem się w przekonaniu, że moje doświadczenia nie są wyjątkowe. Nagle Bhagavadgita stała się dla mnie całkowicie jasna. Bywało tak, że doświadczałem tej samej ekstazy duchowej, która była opisywana przez Sri Ramakrisznę i chrześcijańskich świętych. Wszystko i wszyscy na świecie byli świetliści i bezgranicznie piękni. Wszystkie żyjące istoty promieniowały blaskiem w ciszy i splendorze. Stało się oczywiste, że cała ludzkość jest tak naprawdę motywowana przez wewnętrzną miłość, ale zwyczajnie straciła świadomość tego. 

Większość ludzi prowadziła życie śpiących, nieprzebudzonych na prawdę tego, kim naprawdę są. Wszyscy wokół mnie wyglądali, jakby spali, jednak wciąż byli niezwykle piękni. Czułem, że kocham ich wszystkich. Konieczne stało się zarzucenie zwyczaju godzinnej medytacji z rana, a następnie także przed obiadem, ponieważ intensyfikowała ona błogość do takiego stopnia, że nie mogłem funkcjonować. Przeżyłem znów doświadczenia podobne do tych, których doświadczyłem w zaspie śnieżnej jako chłopiec i było mi niezwykle ciężko wyjść z tego stanu i powrócić do świata. Niesamowite piękno wszystkich rzeczy połyskiwało w całej ich doskonałości, a tam, gdzie świat dostrzegał brzydotę, widziałem tylko wieczne piękno. Ta duchowa miłość przepełniła całą moją percepcję, wszystkie granice czy oddzielenie pomiędzy tutaj i tam, wtedy i teraz – zniknęły. (…)

Fragment książki Davida R. Hawkinsa „DOŚWIADCZANIE RZECZYWISTOŚCI. Na drodze do oświecenia”.



Doświadczanie rzeczywistości


DOŚWIADCZANIE RZECZYWISTOŚCI

David R. Hawkins

Skąd wiedzieć czy zmierzamy we właściwym kierunku na drodze osobistego rozwoju? Autor, który doświadczył wysokich stanów świadomości, wyprowadza nas z dualistycznej percepcji, demaskuje najpowszechniejsze błędy postrzegania i ukryte mechanizmy ego.

Udostępnij tę treść