Rupert Sheldrake czyli morfogenetyczna rewolucja cz.1

pole magnetyczne

Nieznane pola i anomalie przyrody

Rupert Sheldrake, brytyjski biochemik, stał się znany w 1981 roku, kiedy wydał swoją pierwszą książkę - manifest swego programu, pt. A New Science of Life -Nowa Biologia (VIRGO 2013)

 

Zanim rozwinęła się nauka o elektromagnetycznych zjawiskach i polach ludzie wiedzieli z doświadczenia, że bursztyn i inne twarde żywice, gdy je czymś potrzeć, przyciągają różne drobne cząstki. Znano podobne właściwości „kamienia magnetycznego”, który przyciągał żelazne gwoździe i opiłki, ale nie było powodu, żeby jedno zjawisko łączyć z drugim. Znano anegdoty o kotach, że gdy je głaskać, sypią iskry. Być może niektórzy w to nie wierzyli. Znano burzę – ale też jako zjawisko osobne i bez logicznych związków z poprzednimi.

Jednak stopniowo, od Gilberta (1600) przez von Guericke'go (1663), Coulomba (1785)... podaję tylko niektórych odkrywców i ważniejsze daty... aż do Maxwella (1865 ), który ogłosił pełną teorię tych zjawisk, i Millikana, który zmierzył ładunek elektronu (1910) stało się jasne, że pole elektromagnetyczne jest potężnym czynnikiem, który przenika wszystko, stoi za większością zjawisk przyrody i jest dosłownie tą siłą, która trzyma świat w jego istniejącym kształcie. Oraz że, gdyby uwolnić elektromagnetyczne siły „uśpione” w przeciętnej bryle materii, efekt byłby podobny do wybuchu bomby atomowej.

Otóż pole elektromagnetyczne z jego znaczeniem w przyrodzie, stopniowym odkrywaniem i początkową kompletną nieznajomością przez ludzi, bardzo przypomina inne pole, którego orędownikiem jest właśnie Sheldrake: pole morficzne lub (taka nazwa też jest używana) morfogenetyczne. W swoich książkach (New Science of life - Nowa Biologia Virgo 2013,  The Presence of The Past, 1988, „Teraźniejszość/obecność przeszłości”) podaje on masę przykładów, które brzmią jak anegdoty, żadna istniejąca teoria nie wiąże ich w całość i wydają się być anomaliami, „dziwnościami”, do pominięcia. Ot, takie dziwne wyjątki w doskonale przecież wytłumaczonym (jak się wydaje) obrazie świata.

Oto przykłady: w Nowej Zelandii żyje kilkanaście gatunków roślin z różnych rodzin, więc niespokrewnionych, które są łudząco podobne do siebie, jakby swoje kształty wzajemnie „papugowały”. Kiedy w początku 20. wieku testowano szczury na przechodzenie przez labirynty, kolejne ich pokolenia okazywały się coraz bystrzejsze – ale również rosła odpowiednia sprawność szczurów nieselekcjonowanych, jak również szczurów w laboratoriach na drugiej półkuli! (jakby im się udzielała jakaś „telepatia”). W Wielkiej Brytanii, kiedy po 1920 roku zaczęto sprzedawać mleko w butelkach z cienkimi kapslami, tamtejsze sikory z różnych gatunków około 90 razy, jak policzyli ornitolodzy, spontanicznie dokonywały odkrycia, że kapsle te można zdzierać i pożywiać się mlekiem. To samo odkryły sikory w Holandii, przy czym tam w czasie II wojny butelek z kapslami nie było, a kiedy je wznowiono po wojnie, nowe pokolenie sikor – bo tamte, które znały tę sztukę wcześniej, już wymarły ze starości – natychmiast zaczęło na nowo pożywiać się na butelkach. (Jakby „gdzieś” przetrwała pamięć o tym sposobie, a przecież nie w genach.). Kolejny przykład podawany przez Sheldrake'a, to społeczności owadów, które zachowują się jak jednolity wysoce złożony organizm – i znowu pytanie: czy cała informacja o jego budowie, układzie przestrzennym, funkcjonowaniu i radzeniu sobie w nietypowych sytuacjach, „zapisana” jest w genach pojedynczego krótko żyjącego osobnika? Inny przykład to stada ptaków i ryb, które jako całość reagują szybciej niż by to się dało tłumaczyć wzajemnym obserwowaniem się przez poszczególne osobniki. Łatwiej przyjąć, że jest „coś”, co steruje nimi jako całością.

W chemicznych laboratoriach opowiada się (a Sheldrake cytuje), że reakcje nowo syntezowanych substancji z początku idą opornie, np. substancje nie chcą krystalizować – ale po iluś próbach czynią to coraz gładziej, aż reakcja stają się rutyną. Czy to tylko wynik doskonalenia laboratoryjnych procedur? Tłumaczono to żartem, iż zarodki kryształów roznoszą po świecie sami chemicy na własnych brodach! Sheldrake przypuszcza co innego: że związki chemiczne uczą się i pamiętają swoje krystaliczne struktury.

Mnie samego, jako biofizyka z wykształcenia, najbardziej uderzył inny rozdział w The Presence of The Past – gdzie mowa jest o przestrzennych strukturach białek. Białka są długimi łańcuchami krótszych jednostek – aminokwasów. Żeby białko „działało”, zwykle jako enzym czyli sterownik reakcji chemicznych w żywej komórce, jego łańcuch musi mieć precyzyjnie określony kształt – gdyż inaczej jako chemiczne „narzędzie” będzie bezużyteczne. Białka ulegają denaturacji, czyli tracą swoje kształty, robią się z nich przypadkowe kłębki – ale potrafią wrócić do właściwego kształtu. Czynią to dość szybko, typowo w ciągu paru sekund. I tu jest problem. Bo gdyby łańcuch aminokwasów formował się na nowo jak zwykły mechaniczny układ, to musiałby wybrać swój właściwy kształt spośród gigantycznej liczby rzędu 10 do potęgi 100 możliwych wariantów. (Dużo więcej niż jest jakichkolwiek cząstek w znanym wszechświecie). Gdyby ten proces przywracania kształtu szedł tak szybko, jak tylko dopuszcza fizyka, zajmowałby czas 10 do potęgi 77 lat! (Wg innych oszacowań, „tylko” 10 do potęgi 50 lat). Liczba totalnie niewyobrażalna i bez porównania z czymkolwiek. Wniosek: na gruncie znanej dziś biochemii i fizyki funkcjonowanie białek (i innych biopolimerów w tym DNA) jest zwyczajnie niemożliwe i niepojęte. Następny wniosek: muszą istnieć prawa przyrody, które mimo to ułatwiają białkom przybieranie ich kształtu. 

Rezonans, anteny i pola

Sheldrake postuluje, że prócz znanych atomów, cząstek, molekuł i pól, istnieją i działają pola kształtu, pola morficzne. Czynnikiem, który formuje białkowe łańcuchy (i nie tylko je!), który jakby podpowiada im właściwy kształt, in-formuje je co do kształtu, jest to pole. Oczywiście geny kodujące kolejność aminokwasów w białku też są ważne, bez nich nie byłoby odpowiedniej sekwencji. Ale to, co ma robić dalej ta sekwencja aminokwasów, „zapisane” jest już w polu morficznym. Po co więc było budować tę sekwencję i sklejać aminokwasy w łańcuch? - Bo w ten sposób zbudowana została antena do pobierania informacji z pola. Do tego pola podłączone są wszystkie istniejące obecnie i w przeszłości łańcuchy białka danego rodzaju, a być może również wszystkie, które zaistnieją w przyszłości! Pole morficzne jest tym, co uobecnia przeszłość-historię obiektów i zjawisk. Czyni ich przeszłość aktualną, teraźniejszą – stąd paradoksalny (i trudny do spolszczenia!) tytuł jego książki.

Podobieństwo do anten odbierających „zwykłe” pola elektromagnetyczne, anten radiowych czy radarowych, jest uderzające. Pola (tego elektromagnetycznego) nie widzimy, nie czujemy, jest „gdzieś”. Odbierają je służące do tego celu i zaprojektowane (także przez naturę!) anteny. Jeśli ja je odbieram – a odbieram je siatkówką oka lub skórą, gdy to jest podczerwień – znaczy to, że sam w swoim ciele mam takie anteny. Antena może być zarówno odbiorcza jak i nadawcza. Anteny pozostają ze sobą w rezonansie – fizycy, kiedy to obserwują, stwierdzają, że ów rezonans jest przejawem istniejącego w przestrzeni pola. „Naocznie” możemy żadnego pola nie zauważać, ale zauważamy wzajemne pobudzanie się rezonujących anten.

Świat według Sheldrake'a działa bardzo podobnie. Cząsteczki białka, prócz swoich znanych funkcji, chemicznych i innych, również i przede wszystkim pozostają we wzajemnym rezonansie ze sobą, a ten rezonans sprawia, że są tym czym są. Wchodzą we właściwy dla siebie kształt. Wzajemnie in-formują się – nadają sobie formę. Można dokonać abstrakcji i mówić nie tyle o wzajemnym rezonansie cząstek-anten, ale o ich rezonansie z większą całością – czyli właśnie z polem, Które, podobnie jak lepiej znane pole elektromagnetyczne, nie musi być „widzialne” inaczej jak właśnie przez ten rezonans.

Rupert Sheldrake sugeruje, że właśnie pola morficzne są tym czynnikiem, który nadaje kształt białkom, RNA i DNA. (DNA musi szybko zwijać się i łączyć z białkiem w chromosomy, oraz wybiórczo się rozwijać, żeby przekodować swoją informację białkom). Inny rodzaj pól morficznych nadaje kształt liściom, skrzydłom, oczom i innym organom zwierząt i roślin. Jeszcze inny rządzi ruchami owadów w termitierach i rojach. Kształt, o którym tu mowa, obejmuje także sekwencje zachowań w czasie – jak wybory labiryntu przez szczury lub polowania sikor na butelki z mlekiem.

Jeśli uznamy istnienie pól morficznych, dostaniemy inny (niż przyjęty) pogląd na to, jak działa pamięć i jej narząd – mózg. Zapewne - tak każe Sheldrake podejrzewać - pamięć nie jest „zapisana” w jakichś mózgowych „twardych dyskach”; być może neurolodzy niczego takiego nie znajdą, jak nie znaleźli dotąd! Mózg w tym ujęciu nie byłby magazynem informacji, tylko, przeciwnie, anteną, która wyłapuje informacje z przestrzeni. Oczywiście, medium dla tej mózgo-anteny nie są (jak dla mobilnego telefonu) pola elektromagnetyczne, tylko te morficzne.

Mózg jako antena, myśli jako treść wypełniających przestrzeń pól morficznych – to przecież otwiera trudną do ogarnięcia, nową i niezwykła perspektywę! Nagle intuicje, natchnienia, telepatie lub reinkarnacje przestają być kłopotliwymi anegdotami, o których porządny racjonalista powinien szybko zapomnieć – przeciwnie, dziwnym się staje, że odnotowywane są tak rzadko.

Ten nowy poszerzony wymiar człowieka i innych istot, to że mamy ciało i „mamy” pola morficzne – a raczej „jesteśmy w” nich, przywraca dawne poglądy o istnieniu nie tylko ciał, ale i dusz i duchów. Ratuje nas przed wyrokiem naukowego redukcjonizmu, który każe nas samych widzieć ledwo jako układy cząstek, działające według mechanicznych algorytmów (jak komputery), tyle że algorytmy „wysoce złożone”, jak głosi mantra redukcjonistów. Tak jakby z komplikowania mechanicznych powtórek miała w którymś momencie „zrodzić się” świadomość.


Wojciech Jóźwiak
http://www.taraka.pl/morfogenetyczna_rewolucja

Udostępnij tę treść