Czego możemy uczyć się od dzieci – Karolina Staszak


matka z dzieckiem rysujaNa przykład cierpliwości. Dziecko ma zawsze czas, nigdy się nie śpieszy i nie spodziewajmy się, że będzie współpracować przy ubieraniu, bo my musimy gdzieś lecieć.

Dziecko nigdy się nie poddaje. Nim zrobi pierwsze kroki, upadnie dziesiątki razy, a my czasem rzucamy coś, czego pragnęliśmy tylko dlatego, że nie wystarczyło nam wytrwałości.

Dziecko bezgranicznie kocha. Nawet kiedy na nie nakrzyczymy (bo zrobiło coś niebezpiecznego). A my, dorośli, czasem tak się na kogoś obruszymy, że latami potrafimy się nie odzywać. Zatem dziecko umie wybaczać, co nie zawsze potrafi dorosły.

Mały człowiek ufa. Cokolwiek dziecku powiesz, ono Ci zaufa w swej prostocie istnienia i błogości bycia. Zatem jeśli powiesz mu, że jest mądre, to będzie czuć się mądre. Kiedy powiesz, że jest głupie – to w to uwierzy, tak jak w Świętego Mikołaja czy Wróżkę Zębuszkę.

Kiedy jego ciało jest zmęczone, zasypia, by się zregenerować. No chyba że samo nie potrafi i potrzebuje do tego matczynych lub ojcowskich ramion. Kiedy jest głodne, płacze, by zostać nakarmione. I tak dalej... Może i my powinniśmy bardziej uważnie słuchać naszych ciał, ucząc się tego od dzieci.

Ja długo byłam ślepa i nie potrafiłam chłonąć tych lekcji. Mogłabym dziś sobie w brodę pluć na tę ślepotę. Jednak wiem, że wtedy byłam inna, zatem nie ma co się przejmować tym, kim byłam. Ważne jest to, kim jestem teraz.

Maleńki człowiek jest w stanie nauczyć nas nie tylko cierpliwości czy miłości, ale też tego, by się nie poddawać, kiedy dostajemy piaskiem po oczach, by umieć wybaczać, a nader wszystko, by umieć się rozkoszować najmniejszymi drobiazgami życia codziennego.

Zachwycaj się, smakuj, czuj, doświadczaj

Spójrzmy na malca, który dopiero co nauczył się chodzić. Idzie chwiejnie, niepewnie. Być może ten młodziutki człowiek po raz pierwszy widzi dywan z liści pod swoimi stopami. Fajnie szeleszczą. Jeszcze fajniej, jak dmuchnie w nie wiatr i fruną, dokąd je poniesie. Mają tyle kolorów, a każdy jest zupełnie inny. Jeden maleńki, niemal okrągły. My wiemy, że jest okrągły, ale dziecko nie wie. Drugi jest wielki, większy niż jego dłoń albo nawet głowa i soczyście czerwony. My wiemy, że on jest czerwony, ale dziecko nie wie. Ono widzi coś. To coś jest takie, a nie inne. Jest fascynujące, bo nowe, bo szeleści, bo duże, bo małe, bo ma ciekawe „rysunki” z kresek. 

Dziecko uczy nas zachwytu, tego, by doświadczać, dotykać, smakować, czuć ciało, nawet tego, w jaki sposób oddychać.

Kiedy malec oddycha, całe jego ciało porusza się. Dorosły zwykle jest sztywny. Czasem unosi się jego klatka piersiowa, sporadycznie brzuch. Żeby dotlenić ciało, trzeba oddychać pełną piersią i całym brzuchem.

Kim jesteś i po co jesteś?

Jako pierwsi i najważniejsi opiekunowie małych ludzi musimy dbać o to, by byli bezpieczni i szczęśliwi. Jednak relacja ta nie musi być jednostronna. Oddając im siebie, nie zapominajmy o tym, że możemy też od nich brać. Ilość nauk, jakie nam dają, jest niezliczona.

To tylko i aż kwestia wyłapania drobiazgów dnia, spędzonego w ich towarzystwie. Naśladowania ich, być może nawet porzucenia zastygłych w nas przekonań o tym, kim jesteśmy – powrotu do bycia sobą. Tak! Dziecko zawsze jest sobą.

To malutkie, które jeszcze nie zna zasad społecznych, nie umie nad sobą panować, krzyczy, gdy jest mu bardzo źle, płacze, kiedy się uderzy, a jak ktoś mu nie przypadnie do gustu, to bez żadnych ceregieli to pokaże. Nie jest jeszcze obciążone tym, co wypada, a co nie wypada.

A my? Dorośli? Czy jesteśmy sobą, zaplątani i uwikłani w świat zewnętrzny tak bardzo, że czasem nie wiemy, czego pragniemy, a nawet kim jesteśmy? Jak daleko odeszliśmy od swojej natury, tylko po to, by pasować do wszystkiego, co jest wkoło nas?

Długie lata nie rozumiałam, czego pragnę. I nie chodzi mi o to, jaki mam wykonywać zawód (choć to też), dokąd chciałabym pojechać na wakacje, jak spędzić nadchodzący weekend.

Chodzi mi o świadomość tego, kim jestem, jaka jestem, dlaczego w ogóle jestem? Dopiero niedawno pojęłam odpowiedzi na te pytania, jednocześnie patrząc coraz częściej na dzieci i błogość ich istnienia. Od nich zaczęłam uczyć się, a właściwie przypominać sobie to, kim jestem, jaka jestem, dlaczego jestem!

Zdrowy egoizm i magiczne słowo „nie”

Dziś, jako mama trzech skrajnie różnych młodych chłopaków, wiem, że dużo lekcji mi umknęło. Oj, jak wiele przegapiłam siebie w ich wzrastaniu. Ile we mnie było niepewności, zaniedbania siebie samej przy absolutnym braku choćby odrobinki egoizmu, którego każdy potrzebuje, by się nie zatracić.

Nawet tego egoizmu ostatecznie nauczyły mnie właśnie moje dzieci. Przecież dziecko, szczególnie malutkie, to czysty egoizm. Chce jeść, to daje sygnał. Chce być przewinięte, również.

Wraz ze wzrostem mały człowiek uczy się, że mama też może być zmęczona, nie mieć siły czy chęci na zabawę. Dla dziecka to niebywałe. „Skoro do tej pory była przy mnie zawsze i wszędzie, to dlaczego nagle mówi mi «nie»?” Wspaniałe, magiczne słowo, którego również nauczyły mnie moje dzieci.

Wielu dorosłych nie umie odmawiać. Taka prawda. Nawet jeśli jest się zmęczonym i nie ma chęci, a ktoś nas o coś prosi, to jak często mówimy „nie”? Ha! Dobre pytanie, prawda? Otóż ja przez pierwsze sześć lat bycia mamą nie potrafiłam mówić „nie”. Zdarzało się wielokrotnie „zaraz” czy „poczekaj”, ale „nie” jakby nie istniało. Kiedy pojawił się na świecie mój trzeci syn, musiałam się nauczyć magii, jaka płynie z wypowiedzenia tych trzech literek. I nagle się okazało, że: „Nie pójdziemy na plac zabaw, bo ja, twoja mama, padam na twarz i muszę się położyć”. Kiedy mam kiepski dzień, nie robię obiadu, kolacji, nie pomagam w lekcjach, odwołuję kawę z koleżanką, nie robię prania, choćby w szufladzie została ostatnia para skarpetek. Mój dom już nie błyszczy (po dziś dzień), a ja pokochałam słowo „nie”. Oczywiście używam go niespecjalnie często, ale dzięki moim synom nauczyłam się, że mogę je stosować wobec nich, a także kogokolwiek innego.

Uczyć się siebie 

Ileż to można się nauczyć w roli rodzica. Niekończące się lekcje pojawiają się każdego dnia.

Co ciekawe, dzięki takiej szkole człowiek, o ile wyłapie własne reakcje na różne czynniki zewnętrzne, może też dużo dowiedzieć się o własnych wadach. Weźmy za przykład reakcje na kłótnie między nastolatkami (u mnie są trzy gagatki, więc bywa ciekawie). Jedni rodzice krzyczą, inni się nie wtrącają, jeszcze inni karzą młodych za ich zachowanie. Ja, póki mi wystarcza cierpliwości, nie reaguję, pozwalając im na samodzielne rozwiązywanie konfliktów. Kiedyś ucinałam szybko waśnie, ale pewnego dnia olśniło mnie, że moi rodzice tak robili i przez to nie potrafię wchodzić w konflikty, a co ważniejsze – z nich wychodzić.

Hola, hola! Przecież ważne jest, by umieć się kłócić. Byle konstruktywnie. I zapewne dlatego nie mogłam znieść ich kłótni, bo sama nie potrafię w nich uczestniczyć. 

Oj, bywa ciekawie w towarzystwie małych i nieco większych dzieci. Jednak to właśnie dzięki nim, ich problemom, konfliktom, porażkom, ale też sukcesom i radościom, możemy nauczyć się o sobie nieskończenie wiele. Wchłaniajmy zatem z uważnością to, co nam przynoszą w darze, nawet czasami trudnym do przyjęcia.

Fragment książki "Też jestem mamą"



TEŻ JESTEM MAMĄ
Karolina Staszak

Książka o matkowaniu bez lukru i cukru za to z całym wszechświatem miłości.

Autorka zaprasza czytelniczkę do przygody, w której główną bohaterką jest MAMA. Opowiada o blaskach i cieniach macierzyństwa. Wspomina swoje zatracenie się jako matka, ale także odnalezienie swojego JA.

Każda kobieta, która została mamą wie, że nie jest to bułka z masłem, jak zwykło się mówić o sprawach prostych do zrobienia.

Bycie mamą malutkiego dziecka, to bycie kimś na kształt boga względem istoty, która całkowicie zależy od swej rodzicielki. To często wywrócenie dotychczasowego świata do góry nogami. Jak przetrwać w roli matki? Jak nie oszaleć, wykonując tę najcięższą i najwspanialszą pracę na świecie? 

Udostępnij tę treść