Na święta zaproś uważność

Lukrowane pierniczki, prezenty, ryba w galarecie, porządki, krzątanina, zakupy, wyjazdy, znowu jakaś ryba, fryzjer, girlandy, choinka, stroiki na drzwiach – sporo roboty, jak na trzy dni celebracji. Jednak co roku większość z nas odhacza przynajmniej część tych – no właśnie obowiązków? Przyjemności? Automatyzmów?

Może to banalny temat – ale mi wydaje się wybitnie istotny – po co to wszystko robimy na święta? Po co te śliczne dekoracje, pyszne jedzenie? Nie wystarczy odpowiedź – dla rodzinnej atmosfery. Bo czym ta rodzinna atmosfera tak naprawdę jest? Przecież nie dekoracją. Co ją tak naprawdę tworzy?

Ile z mojej listy zadań mogę zrobić z radością, medytacją, ciepłem, a kiedy zaczyna się dziki pęd? Ile ciast faktycznie potrzebne jest na stole, żeby dać sobie i bliskim słodycz? Przecież prawdziwie autentyczny spokój w mamie, może być dla dziecka największą słodyczą.

Często dostaję petardę argumentów, że inaczej się nie da – ale ja nie do końca w to wierzę. „Nierobienie” jest łatwe – świadome odpuszczenie robienia jest trudniejsze. Odmówienie sobie wejścia w stary schemat – często wielopokoleniowy – choćby kultu pracy czy kontrolowania i krytykowania bliskich – to jest czasami walka z demonami.

Samoświadomość pomaga w tym, żeby przyłapywać się w momentach, kiedy poniosą nas wrodzone automatyzmy. A święta to idealny do tego moment, bo uruchamiają się wszelkie matryce relacyjne z dzieciństwa i wieloletnie obserwacje bliskich. Zachowania kobiet w naszym domu, czy można było liczyć na męskie wsparcie? Jaka była atmosfera w domu? Nie ucząc się siebie, żyjemy z tego, co znamy z przeszłości i zaczęliśmy to traktować, jak własne.

Intencja – kierunek dla relacji

David Hawkins w jednym ze swoich wykładów powiedział – kiedy matka miesza rosół z miłością, wtedy on leczy. A my – z jaką intencją podchodzimy do świątecznych spotkań? Jakby to było zatrzymać się trochę nad tymi barszczami, sałatkami i pierogami i faktycznie zacząć mieszać je z miłością, spokojnie, radośnie i bez presji? Czy nie to jest właśnie rodzinna atmosfera?

Jakim darem mogłyby być spotkania rodzinne, gdyby wszyscy członkowie byli świadomi – po co ja tu właściwie przyjechałem? Wiedzieli: co chcę wnieść swoją obecnością do tego spotkania, co chciałabym zabrać ze sobą we wspomnieniach, kiedy jest mi z rodziną prawdziwie i przyjemnie.

Czy znasz osobę, która siedzi po drugiej stronie stołu. Jeśli spotykasz swojego brata raz na jakiś czas – to kogo właśnie widzisz? Co o nim faktycznie wiesz? Wszyscy potrzebujemy więzi – ale nie jakiejś więzi tylko prawdziwych, autentycznych relacji.

Asertywne święta

A co, jeśli relacje rodzinne są na tyle skomplikowane, że wywołują jedynie trudne emocje?

Spotkanie przy stole może wywołać bolesne uczucie w dole brzucha, ucisk w klatce piersiowej, irytację. Teksty typu: ale ryba to nie mięso!, jedz, ciasto jest bardzo mało słodkie, czemu Karolek nic nie zjadł! Tak wychowujesz dziecko?

Oczywiście – wiem, że starszym osobom należy się szacunek. Dzieciom również. I nam też.

Dziecko, które ma więź z ciocią/babcią/znajomym naprawdę samo się przytuli, uśmiechnie, przywita. Jeśli ktoś warunkowo cieszy się na twój widok, to fakt, że zjesz dwa kawałki śledzia więcej, niczego w waszych relacjach nie zmieni. Więc po co to robić?

Może w takim razie czas na nowe tradycje? Szanowania granic dzieci, niewpychania mięska – bo babcia upiekła. Rodzice są tu jedyną deską ratunku – czy będę zmuszała, żeby moje dziecko dało buziaka obcej cioci? Czy ma obowiązek dawać się przytulać jak pluszowy miś? Czy nasze dziecko będzie nam później ufać?

Nie zachęcam do walki z rodzinnymi przekazami – to może być bolesne starcie. Jednak każdy z nas ma możliwość transformować je poprzez swoje życie. To nasze patrzenie na świat będzie w przyszłości dawało optykę naszym dzieciom. Jeśli niczego nie zmienimy, to przeżyjemy życie na cudzych zasadach.

Czas – najcenniejsza waluta

Czas jest absolutnie najważniejszą jakością, jaką możemy dać naszym dzieciom i sobie samym. Czas spędzony w autentycznym kontakcie. Niekoniecznie robiąc rzeczy: jadąc na wypasione święta do Austrii, animując ten czas w atrakcje. One są miłe. Jednak wiele atrakcji spędzanych jest – w salach zabaw, centrach handlowych, gdzieś tam jeszcze. I nawet jeśli będzie to bardzo atrakcyjny czas, to raczej nie wzmocni więzi z dzieckiem. Nauczy je za to, żeby cały czas szukać bodźców, zagłuszać ciszę, gdzieś iść, coś robić, czegoś chcieć, coś brać.

Dzieci muszą mieć czas, żeby nauczyć się kontaktować z własnym wnętrzem. Dowiadywać się, czym jest bycie w swojej skórze. To sposób na rodzenie się pomysłów, kreatywności, ciekawości, więzi. A gdyby Święta Bożego Narodzenia mogły stać się takim czasem? Wyjścia z biegu, przebodźcowania i chciejstwa?

Poznaj swoją babcię!

Częstym argumentem jest – nie no co ty, moje dzieci to już jest zupełnie inne pokolenie – internet, gry – już z nimi nie pogadasz. Szczerze? W ogóle w to nie wierzę – niezależnie od oczywistych różnic – czy naprawdę różnimy się w swoich młodocianych lękach? Pierwszych miłościach? Wstydach i sukcesach – kto ma nauczyć dzieci, jak przez to przechodzić, jeśli nie rodzina? Jaka to ładna kolejna intencja na święta! Wzbudzić w dzieciach ponowne zaufanie do starszych. Lub: zachęcić starsze pokolenie do dzielenia się sobą (czasami nie wiedzą, że są potrzebni i trzeba im to powiedzieć).

Jaki to dobry czas, żeby poprosić babcię o wyjęcie starych zdjęć i opowiedzenia o własnej młodości. A może ma w szafie jeszcze telefon na kabel i pokazałaby go swoim wnukom? Nuda? Mam inne doświadczenie. Dzieciaki – nawet te trzydziestoletnie uwielbiają, kiedy daje im się uwagę. Uwielbiają też poznawać swoje korzenie, śmiać się wspólnie, dowiedzieć, że są dla nas ważne – jak nawiązać kontakt, żeby to naprawdę poczuły? Może i to jest piękna intencja na święta – sprawdzić, jak być z rodziną, żeby poczuć swoje więzi naprawdę.

Anna Szulc-Rudzińska - psycholog, psychoterapeutka

Udostępnij tę treść