Przywitać nowe życie

Narodziny dziecka to jedno z najpiękniejszych wydarzeń w życiu ludzi, a przynajmniej w teorii tak powinno być. Wyjście na spotkanie temu, na kogo czekało się długich czterdzieści tygodni, o kogo dbało się i troszczyło z niezwykłą mocą. Mistyczny, piękny, pełen ekstazy akt stawania się poza łonem matki. Próbuję zintegrować w sobie ten obraz, lecz przychodzi mi to z ogromnym trudem. Bo moja historia witania upragnionego syna daleka jest od powyższej wizji.

Zmiany następują powoli

W ostatnich latach można zaobserwować pewne zmiany w polskich szpitalach. Miałam to szczęście stawać się matką w czasach przedpandemicznych. Obecność partnera na sali porodowej już nie wzbudzała sensacji. Koncepcja planu porodu stała się faktem, to znaczy ta teoretyczna część, bo z realizacją zapisanych postulatów bywało i domyślam się, że nadal bywa, różnie. Sprzyjające warunki. Czy na pewno?

Dużo mówi się o medykalizacji porodów. O niepotrzebnych procedurach medycznych, które zaburzają naturalny rytm rozwiązania. A przecież ten rytm po coś powstał. Nie bez powodu natura dokładnie tak go zaplanowała. Żyjemy w insta-czasach. Wszystko chcemy mieć na już. Pośpiech wkradł się w nasze życie i dyktuje warunki. Wkradł się także do szpitalnych sal porodowych. I właśnie tego pośpiechu doświadczyłam wraz z moim rodzącym się synkiem. Ale zacznijmy od początku.

Sama świadomość to za mało

Byłam bardzo świadoma tego, w jaki sposób należy dbać o nowe życie – zarówno przed, jak i po porodzie. Jeszcze z czasów studiów pamiętałam wytyczne i wskazówki wspierające naturalny rozwój dziecka. Ukończyłam pięcioletnią terapię pedagogiczną jako główny kierunek mojego kształcenia wyższego. Pracowałam z dziećmi zdrowymi, rozwijającymi się harmonijnie, ale i z tymi, które nie miały tyle szczęścia. Które od samego początku toczyły walkę o życie i zdrowie. Te obrazy i doświadczenia przyklejają się mocno do serca. Chciałam wiedzieć jak najwięcej, bym mogła przeciwdziałać, choć miałam świadomość, że nie na wszystko ma się wpływ. Znałam dobrze teorię, a ona dawała mi poczucie sprawczości.

Gdy dziesięć lat później nosiłam pod sercem mój upragniony cud, z tyłu głowy wiedziałam czego nam (zarówno dziecku jak i mi) było trzeba. Zdrowe odżywianie, ruch dostosowany do możliwości ciała, joga, pozytywne nastawienie, spokój, dążenie do zrelaksowanej głowy oraz otulonego bezpieczeństwem i miłością serca. Poród rozpoczął się przed czasem, nie jakoś dramatycznie wcześnie, ale jednak. Gdy o 5.00 rano zmierzałam do izby przyjęć pełna pozytywnego nastawienia i spokoju, dzierżąc w dłoni wszystkie potrzebne dokumenty i plan porodu, czułam się silna, mocna.  Dokładnie taka, jak Ina May Gaskin, autorka książki „Duchowe położnictwo” opisuje rodzące kobiety – silne i gotowe na przyjęcie nowego życia. A później otworzyłam drzwi gabinetu i z każdą minutą moja moc ulatywała kawałek po kawałku. 

"Pani przestanie głaskać brzuch! Niepotrzebnie tylko skurcze będzie to potęgowało". Nie rozumiałam sensu tych słów. Przecież chyba o to w porodzie chodzi, by były skurcze, które pozwolą dziecku przejść przez kanał rodny. Moje dłonie bezwiednie wędrowały ku brzuchowi. Dziś wiem, że ciało doskonale zdawało sobie sprawę z tego, co zrobić powinno. To były instynktowne reakcje, których dziś już bym nie hamowała, ale nie wtedy. 

We własnym rytmie

Każdy poród ma swoją intensywność, swój rytm, indywidualny przebieg. Choć finalnie każdy prowadzi do tego samego – urodzenia dziecka – to płynie według własnej melodii. Nim zdążyłam się zorientować, leżałam już na łóżku podpięta do KTG, a w ręce tkwił wenflon – tak na wszelki wypadek – jak uprzedziła położna. Aha... Zaczęłam tracić pewność siebie i poczucie misji. Wszędzie panował pośpiech. Wciąż ktoś wchodził do sali i wychodził. Położna sugerowała relaks i bliskość z mężem, a drzwi wciąż się otwierały i przyszli rodzice wchodzili do sali na "zwiedzanie". Odwiedzali "mój" pokój, bo nie miałam silnie rozwiniętej akcji porodowej. Z perspektywy czasu i wiedzy płynącej z „Duchowego położnictwa” wiem, że ta akcja nie miała warunków do tego, by się zintensyfikować. 

Po porodzie wiele razy wracałam do tamtego dnia. Tak bardzo chciałam zrozumieć, dlaczego akcja porodowa nie rozwijała się. Dopiero podczas lektury wyżej wspomnianej książki, puzzle ułożyły się w całość. Jeśli poród to akt wymiany energii, to kto wpadł na pomysł, by do sali rodzącej kobiety zapraszać obcych ludzi – przyszłych rodziców – którzy wtargnęli w proces narodzin, by oswoić swój strach przed zbliżającym się terminem rozwiązania? Czym wtedy się wymienialiśmy?! Przyjmowałam ich lęki, oddając własne zniecierpliwienie i bezradność?

Poród to nie sztafeta

Gdy po siedmiu godzinach podłączono mnie profilaktycznie do dożylnego antybiotyku, już wiedziałam, że między bajki mogę schować mój plan porodu. Czas mijał, a ja byłam przeszkodą. Blokowałam salę! Powinnam wejść, urodzić i wyjechać na łóżku do sali poporodowej. Polskie porodówki przypominają fabrykę, w której pracuje się na akord. Szybko, szybko. Wchodzić – rodzić – wyjeżdżać. Tempo! "Pospiesz się kobieto, myślisz, że dziś tylko ty postanowiłaś, że odejdą ci wody?!" Czułam tak ogromną presję czasu, że z trudem łapałam oddech. To może prysznic? Może w ten sposób moje ciało zrelaksuje się, a ja nabiorę gotowości? "No może pani spróbować" – usłyszałam w odpowiedzi. 

W czasie ciąży przygotowywałam moje ciało do porodu, o ile w ogóle jest to możliwe. Oddychać głęboko do brzucha, nie przeć na siłę, tylko aktywować tłocznię brzuszną. Rozluźniona szczęka, pozycje wertykalne. "Pani się kładzie i rodzi to dziecko, nie mamy całej doby na to". A później wszystko zaczęło być bardzo przemocowe. "Zamknij dziób i przyj, z całych sił..." Dużo wyparłam ze świadomości. Pamiętamy tylko, że tulę w objęciach czterdzieści dziewięć centymetrów mojego prywatnego szczęścia i jedną myśl, huczącą w głowie. Jak kobiety są w stanie zdecydować się na kolejne dziecko, po takim piekle?! 

Z czasem zaczęło do mnie docierać, że nie każda kobieta przechodzi przez taki mrok, by urodzić dziecko. Miałam w sobie poczucie niesprawiedliwości, że nie mogłam powitać mojego synka w ciepłych, bezpiecznych i otulających intymnością warunkach. Ale przecież już był z nami, więc czego więcej mogę chcieć od życia?! 

Uznać i zaakceptować

Temat był we mnie uśpiony. Od czasu do czasu przypominałam sobie przerażające szczegóły, lecz szybko ugłaskiwałam w sobie niezgodę na to, co się wydarzyło – widać tak musiało być, myślałam. Chyba nie było finalnie tak najgorzej, inne kobiety opowiadały o większych dramatach. Czułam, że temat do mnie wróci i tak się stało. 

W moje ręce trafiła książka, o której napomknęła mi przyjaciółka. Duchowe położnictwo – zlepek dwóch słów. Wiedziałam, że nadszedł czas, by ułożyć w sobie przeszłość. Gdy pierwszy raz sięgnęłam po książkę, dostałam ataku migreny ocznej. Słowa rozmywały się, a skronie pulsowały. Jakaś część mnie broniła się. "Daj spokój, po co do tego wracasz" – ego szeptało mi do ucha. A ja po reakcji ciała wiedziałam, że jeśli nie skonfrontuję się z żalem i bólem tamtych wydarzeń, nigdy nie zaznam akceptacji i odpuszczenia. 

Byłam pochłonięta lekturą, ale wspomnienia wracały, więc musiałam wydzielać sobie rozdziały do przeczytania. Nie za dużo na raz, bym zdołała pomieścić w sobie ogrom własnych emocji i piękno porodów, które wydarzały się kobietom. One naprawdę się wydarzały! Ponad dwieście stron świadectw wielu rodzących, ich partnerów oraz położnych. A w nich wciąż powtarzały się słowa: to było cudowne, to było niesamowite, mistyczne, piękne, zapierające dech.

Duchowe położnictwo

Skurcze to fale, ciało się otwiera, atmosfera wsparcia przy zachowaniu intymności i czułej bliskości. Tak bardzo żałowałam, że gdy byłam w ciąży, nie wiedziałam o istnieniu tej książki. Momentami było mi bezgranicznie smutno. Moje dziecko rodziło się w pośpiechu, presji, a później również strachu, gdy na skutek zbyt szybkiej i agresywnie pospieszanej sztuczną oksytocyną akcji zaczęło zanikać mu tętno. Czasem myślę, czy zmagalibyśmy się z tym, z czym często się zmagamy, gdyby mój poród nie był medyczną procedurą, tylko intymnym wydarzeniem ekstatycznego doświadczenia sprowadzenia na świat nowego życia? 

Dlaczego w szkołach rodzenia nie mówi się, że poród to energia wymiany i wsparcia. Czemu przyszli rodzice są uczeni ubierania lalki słabo imitującej noworodka i mówi się im o wyprawce, zamiast uczulać, że jak pisze Ina May Gaskin "Najlepszy przepływ energii porodowej ma miejsce wtedy, kiedy każda z obecnych osób należy do zespołu, pomagającemu przyjść dziecku na świat". Że "jeśli ktoś z obecnych jest tylko widzem (...) poród może trwać kilka godzin dłużej, a nawet zatrzymać się. (...) Jest tak dlatego, ponieważ każda osoba, której obecność nie jest faktyczną pomocą, wymaga emocjonalnego wsparcia, które powinno być w całości udzielane matce." 

Nie cofnę czasu. Nie zmienię okoliczności, w jakich narodził się mój syn. Ale czuję się w obowiązku mówić głośno o książce „Duchowe położnictwo” – dla tych, którzy będą witać swoje dziecko; dla tych którzy powitali je nie tak, jak podpowiadała im intuicja; ale przede wszystkim dla tych, którzy towarzyszą kobietom podczas porodu. Gdy zaczniemy traktować ludzkie ciało jak doskonały twór, wyposażony w swoistą mądrość i podążymy za tym, co mówi i pokazuje, wzrośnie odsetek porodów niewymagających medycznych procedur – tego jestem pewna. Dzieci nie potrzebują drogiej wyprawki, modnych ubranek, miliona akcesoriów do wszystkiego. Potrzebują urodzić się w energii miłości i w poczuciu bezpieczeństwa. 

Agata Czmielewska

wmojejszafie.pl

Polecamy jako prezent dla przyszłych Mam:

okładka Duchowe położnictwoDUCHOWE POŁOŻNICTWO
Intymność narodzin

Ina May Gaskin

Pierwsze polskie wydanie kultowej publikacji Iny May Gaskin. Książka stanowi szczegółowe studium procesu narodzin jako aktu w pełni zgodnego z Naturą, napisana na podstawie obserwacji ponad dwóch tysięcy porodów domowych. Jest to dzieło życia Iny May Gaskin, prezentujące wiedzę i doświadczenia niedostępne w toku typowych studiów medycznych, jest źródłem bezcennych, praktycznych wskazówek dla kobiet oczekujących dziecka, jak również dla dla położnych, doul i lekarzy.

banerek PRZEJDŹ do książki

Udostępnij tę treść