Natura, duch i materia

Stajemy jako społeczeństwo w obliczu nowej rzeczywistości. Z jednej strony kultura zachodnia przeżywa swego rodzaju kryzys wiary. Z drugiej coraz większą popularnością cieszą się leśne kąpiele, ćwiczenia oddechowe, praktyki wdzięczności, medytacja. Czy sytuacja, w której znalazł się człowiek wychowany w zachodnim stylu, jest porzuceniem praktyk duchowych? Czego nam jako ludziom potrzeba w XXI w.?

Z oddzielenia w jedność

Cztery lata temu stanęłam na rozdrożu między duchem a rzeczywistością. Zauważyłam, że to, czego szukałam w wierze, przestało mi wystarczać. Jednocześnie czułam ogromne zagubienie w temacie. Wyrosłam w chrześcijańskich tradycjach, ale poczułam, że ramy, w które zostałam wpisana, stały się dla mnie zbyt ciasne. Z zamkniętymi oczami szukałam, dociekałam, sprawdzałam czego mi trzeba. Dziś wreszcie wszystko się we mnie układa. I zwykle gdy staję twarzą w twarz z gotowością na gruntowne ułożenie w sobie jakiegoś zagadnienia, w moje ręce wpada literatura, która porządkuje chaos myśli i odczuć. Tak jest i tym razem. 

Współczesny człowiek szuka czegoś więcej niż tylko religii czy nauki. Zaczyna przyglądać się światu i relacjom, jakie go z nim łączą, wplatając w ten obraz element mistycyzmu. Biolog Rupert Sheldrake i ksiądz Kościoła Episkopalnego Matthew Fox w swej książce „O naturze, duchu i materii” powracają do dawnego porządku widzenia świata. Wskazują, co spowodowało, że zostaliśmy wciśnięci w pozbawiający szerszego kontekstu schemat widzianej rzeczywistości, jak to się stało, że ludzkość, zwłaszcza ta funkcjonująca w zachodnim stylu, utraciła żywy kontakt z naturą. 

Rupert Sheldrake zwraca uwagę na następujący fakt: „Gdy Kartezjusz dokonał podziału na rzeczywistość materii i rzeczywistość ducha, ustanowił jednocześnie nową linię podziału między nauką i religią, określając ich granice”. Rozerwaniu uległo ich wzajemne przenikanie się.

Eucharystyczne prawo wszechświata

Przez długi czas nie potrafiłam ułożyć w sobie nauk Kościoła Katolickiego. Zaczęłam odczuwać niespójności, wywołujące we mnie bunt. Doktryny zaczęły mi ciążyć. Czułam się przygnieciona brzemieniem odpowiedzialności za wydarzenia, które miały miejsce na długo przed moimi narodzinami. Poczucie dyskomfortu popychało mnie do zadawania pytań, do drążenia tematu. Nie miałam w sobie zgody na porzucenie Boga, a z drugiej strony nie chciałam, by mój Bóg był takim, jakiego przedstawiał Kościół. Dlatego książka „O naturze, duchu i materii” tak mocno mnie zawołała. Poglądy w niej zawarte nie każą wyrzekać się Boga, pokazują za to meandry ludzkiego rozumowania w kontekście praktyk duchowych i świata nauki. 

Odnoszę wrażenie, że przyjęliśmy zbyt dosłownie wszystko to, na czym opiera się chrześcijaństwo. Czym była śmierć samego Jezusa? I czy ma szerszy kontekst, niż tylko złożenie siebie w ofierze, by później wtłoczyć ludziom do głowy, że to ich wina, że to przez ich grzechy się wydarzyło? A co jeśli opacznie zrozumieliśmy jako ludzie sens śmierci Syna Bożego? W kontekście początku i końca autorzy książki powracają do wybuchu supernowej, który stał się zalążkiem naszej planety a tym samym nas. 

„Wszystko we wszechświecie zjada się i jest zjadane w tej czy innej formie”. „Rzeczy przestają istnieć, ale w ten sposób przekazują siebie jako pożywienie dla kolejnych momentów ewolucji”. Czy zatem słusznym jest postrzeganie świata w kategorii bezwzględnego dobra lub bezwzględnego zła? Może ta kategoryczność widzenia światła i ciemności sprowadza nas na manowce? Jak by to było, gdybyśmy skupili się na nowych szansach, jakie niósł dla nas akt miłości Jezusa, zamiast wciskać się w kajdany grzechu? Gdyby było to dla nas rzeczywistym pokarmem, a nie brzemieniem, umartwieniem, poczuciem winy. Szansą na nowy wymiar człowieczeństwa. Akt końca jest równocześnie aktem początku, a mam wrażenie, że ugrzęźliśmy w rozpaczy straty.

Ciemność w jasności

Samo pojęcie grzechu, walki dobra ze złem, Szatana jest szalenie interesującym. Kategoryczność postrzegania rzeczywistości powoduje, że tę ciemność/zło/szatańskie pokusy traktujemy jako coś zewnętrznego, coś, co może wtargnąć do naszego wnętrza. Ale jeśli podążymy za prawami fizyki, mówiącymi o tym, że „w świetle znajduje się także ciemność i to w równej ilości” może się okazać, że walka „dobra ze złem” toczy się w nas samych i nie pochodzi z zewnątrz. Codziennie dokonujemy wyborów! Jako istoty twórcze łączymy się ze sprawczą mocą samego Boga, a później decydujemy, w jakim kierunku popychamy nasze działanie. W stronę dobrego życia? Czy ku jego zagładzie? Tworzymy dobro i piękno? A może ulegamy wizji władania i posiadania, tworząc broń jądrową, niszcząc lasy równikowe, obracając w zgliszcza środowisko naturalne. 

Czym jest ewangeliczne dążenie do bycia lepszym? Czy nawoływanie do opamiętania i zawrócenia ze ścieżki niszczenia na ścieżkę służącą życiu, (sens rekolekcji wielkopostnych), możemy odnieść do sytuacji, w jakiej znalazła się nasza planeta? Czy zmiana nawyków, postaw, wyborów, porzucenie konsumpcyjnego stylu życia może odmienić katastroficzną wizję świata, do której jest nam coraz bliżej?

Duchowy wymiar kryzysu

Mówiąc o zbliżającej się katastrofie, warto spojrzeć na to, czy sposób, w jaki traktujemy planetę, ma związek ze zinstytucjonalizowaną nauką i mechanistyczną religią. W XVII wieku „Matka Natura zaczęła być postrzegana jako martwa materia poddana jedynie mechanicznym siłom i rządzona matematycznymi prawami”. Pozbawiona spontaniczności i wolności. Bez wyższego celu i prawa łaski. Takie przekonanie otworzyło ludziom furtkę do eksploatowania jej bez umiaru. 

Należymy do Ziemi, choć przyjęliśmy pogląd, że to ona należy do nas. Że to my jesteśmy jej panami, a nie dziećmi. Może z tęsknoty za starą relacją z naturą obudził się w nas taki głód duchowości? Ponownego złączenia materii, ducha i natury w przenikającą się całość? 

Z drugiej strony jak przyjąć całość tego co nas otacza jeśli wewnętrznie jesteśmy pęknięci i oddzieleni? Kartezjańska doktryna i idea oświecenia stały się podwalinami zachodniego systemu edukacji. Duchowość „umieściliśmy w głowie”. Przeżywanie i poznawanie świata ściśle złączyliśmy z lewą półkulą mózgu, odmawiając sercu partycypowania w tym, czego doświadczamy. Nie akceptujemy w sobie światła i mroku, nie rozumiejąc, że tworzą całość. Żyjemy w silnym poczucie grzechu i kultu oddzielenia nas od naszych ciał. Jak żyć łaską – bezwarunkową miłością – której następstwem jest wdzięczność i potrzeba wyrażania chwały, skoro ludzki grzech jest jej obrazą? 

Może te dążenia do relacji ze światem przyrody są próbą zjednoczenia tego, co mimo oddzielenia, od zawsze całością było? Niesamowitym jest spojrzeć na istnienie z perspektywy jedności. 

Jeśli poszukujesz czegoś więcej niż sztywnych nakazów i zakazów religijnych, a jednocześnie gubisz się w wachlarzu możliwości, książka „O naturze, duchu i materii” będzie cennym drogowskazem. Ukazuje spójność tej różnorodności w szerszym kontekście. To, co nas otacza, nie chce ze sobą konkurować. Potrzebuje na nowo zjednoczyć się. 

Agata Czmielewska
www.wmojejszafie.pl





okładka O naturze duchu i materiiO NATURZE, DUCHU I MATERII
R. Sheldrake, M. Fox

Autorzy powracają do dawnego porządku widzenia świata, w którym natura była postrzegana przez ludzi jako żywy organizm, i inspirują do tego, aby odnowić tę utraconą relację - z naturą i z duchowością, z ciemnością i ze światłem. Omawiają również słynną kontrowersyjną hipotezę Sheldrake'a dotyczącą pól morficznych, które są zasadą porządkującą nie tylko w świecie natury, lecz również w naszym życiu społecznym.

banerek

Udostępnij tę treść