Życie po stracie

cmentarz, słońce, życie po stracieDzisiaj będzie o śmierci, bo jest to temat, który w połowie jesieni dominuje w Polsce. W dyskontach w obfitości pojawiają się znicze i chryzantemy. Za chwilę wyprą je czekoladowe mikołaje, ale na razie to one święcą tryumf. Atmosfera robi się coraz bardziej gęsta. Pogoda dopisała – zaczęło padać, opadłe liście podgniły, a ostatni weekend października odbierze nam godzinę i tak coraz krótszego dnia. Życie powoli przechodzi w zwolnione tempo jesienno – zimowej zadumy. Anturaż idealny, by spotkać się z bliskimi i zapalić symboliczne światełko dla bliskiej duszy, która przeszła już na drugą stronę.

Niebawem wyruszymy odwiedzać groby – dla jednych będzie to męczący obowiązek, związany z targaniem doniczek i szorowaniem płyt nagrobnych. Dla innych — bolesne doświadczenie konfrontacji: „minął kolejny rok bez ciebie” lub „mieliśmy świętować rocznicę ślubu, a nie Dzień Zmarłych”.

Być może pojawi się też przestrzeń na opowieści rodzinne – wprowadzanie kolejnych pokoleń w meandry historii rodowych. I właśnie tu chciałabym się zatrzymać – w wątku intencji i emocji, jakie niesie ze sobą wywoływanie wspomnień o osobach, które odeszły.

Zamartwiania się – duchowa martwota

Większość z nas straciła kogoś bliskiego. Jeśli kochaliśmy kogoś za życia, to czasami nie wiadomo jak poradzić sobie z tą miłością, kiedy ukochanej osoby już z nami nie ma. Czy wolno nam odłożyć tę miłość na półkę przeszłości? Czy to oznacza opuszczenie? Zapomnienie? Zdradę?

Czasami, pomimo upływającego czasu, w sercu nie pojawia się zgoda na stratę. Żal zatrzymuje się w ciele, smutek wypełnia oczy i klatkę piersiową. „Opuszczona” osoba żyje widmem utraconej miłości – niezależnie od tego, czy był to kochanek, rodzic, dziecko czy najlepszy przyjaciel. Stan nieprzeżytej żałoby staje się formą duchowej martwoty. Niemożliwym staje się zaproszenie do życia nowych jakości. Jakby życie miało się zatrzymać. I choć nie mamy władzy, by powiedzieć życiu stop, to w pewnym sensie coś się faktycznie zatrzymuje. Co?

Tęsknoty zatrzymane w czasie

Można to nazwać energią, wspomnieniem, informacją. Badacze różnych dziedzin, różnie piszą o tym zjawisku. Jednak wniosek jest wspólny – nie wyrażone, niepożegnane silne emocje mają dużą destrukcyjną moc. Zostają zatrzymane na poziomie naszego ciała i psychiki, ale również przekazane w spadku kolejnym pokoleniom.

O tym mówi epigenetyka, ale o tym piszą również tacy twórcy jak Rupert Sheldrake w teorii pól morficznych. psychogenealodzy i terapeuci Psychobiologii. Perspektywę duchową ciekawie pokazuje Bert Hellinger, którego metoda pracy, chyba najdobitniej, traktuje temat żegnania dawnych historii. Biblioteka Virgo ma pełne półki książek na ten temat.

A więc czy wspominanie strat rodzinnych jest jedynie możliwością pogłębienia więzi, czy też niesie ryzyko zaprogramowania w nieświadomości klanu ukrytych tęsknot, przekazów, dawnych ran i żalu?

Patrzenie wstecz

Czasami niezgoda na śmierć trwa przez pokolenia. Może być to historia prababki, która zmarła podczas porodu osierocając kilkoro dzieci i zaczynając w ten sposób łańcuch tęsknoty za matczyną miłością. Może to być przykład przodka, który za próbę sprzeciwienia się okupantowi został bestialsko rozstrzelany przez nazistów w pokazowej egzekucji. Mord dokonany jako przestroga dla innych buntowników stał się dla potomków symbolem niesprawiedliwości i krzywdy. Dla każdej rodziny szczególną formą straty są śmierci dzieci – te traumy są zawsze bardzo trudne do przyjęcia.

Jeśli w rodzinie powstaje romantyzowanie historii jakiegoś przodka lub śmierć trzymana jest poprzez nieświadome uznanie - „to nie powinno było się wydarzyć”, „to nie tak miało być”, „on na to nie zasłużył”, „to niesprawiedliwe!” to historia w pewnym sensie nie może się zakończyć – odejść razem z przodkami do świata zmarłych. Trzymają ją nadal aktywne emocje, niezgoda, podtrzymywane przekonania.

Akceptacja śmierci to akceptacja życia w całości

Czy chcę przez to powiedzieć, żeby nie wspominać przodków lub osób bliskich naszemu sercu? Absolutnie nie! Chcę przez to powiedzieć, że ważne jest znalezienie odpowiedniej relacji życia ze śmiercią. A raczej ich nierozerwalnej więzi. Bo śmierć i tak nadejdzie. Dla każdego z nas, na własnych warunkach. Dlatego warto uznać czas, który tu mamy, za wyjątkowy i idealny dla każdego z nas – niezależnie od tego, czy ktoś dostał go dużo, czy mało. Możemy podejść do tej prawdy z miejsca szacunku.

Piszę to, będąc osobą, która straciła wielu bliskich. Wiem, że są momenty, kiedy perspektywa, o której piszę, nie jest dostępna. Może jednak stać się kierunkiem. Właśnie po to, żeby nie bać się kochać ponownie – z lęku przed kolejną stratą. A kiedy przyjdzie czas, dać życiu możliwość pisać się na nowo. Puszczanie przeszłości to nie zapominanie o niej. To szanowanie jej na równi z teraźniejszością.

Anna Szulc-Rudzińska – psycholog, psychoterapeutka

Udostępnij tę treść